wtorek, 25 czerwca 2013

Aktorem być...


Nikomu się już nie chce. Szczególnie w szkole. I z tej cudownej okazji zorganizowali nam między innymi wyjście do Teatru Powszechnego na „May Day II” i spotkanie z aktorem, panem Arkadiuszem Wójcikiem.
Spektakl przekomiczny. Dawno nic mnie tak nie rozbawiło, aż do łez.
Po przedstawieniu na scenę wyszedł, dosyć sympatyczny mężczyzna w pomarańczowych, wypalających wzrok spodniach i zaczął opowiadać. O tym jak zbudowana jest farsa i o rytmie przedstawienia, o szkole teatralnej. Mimo że byli to trochę chaotyczne, może bardziej niż trochę, nasz mówca przeskakiwał z prędkością światła z tematu na temat, dzięki niezwykłej charyzmie, cała sala z prawdziwą uwagą wsłuchiwała się w to o czym mówił.
I jakoś tak mi się wtedy zebrało na wspominki moich szczenięcych lat(jak bym teraz była dojrzałą czterdziestką) czyli czasów mniej więcej pierwszej- drugiej gimnazjum.
W mojej cudownej, byłej szkole działało kółko teatralne Tabula Rasa. Prowadziła nas niezwykle wymagająca pani Reżyser. Nawet teraz zdarza mi się usłyszeć o jej niezwykłych wizjach.
Przez całą pierwszą klasę robiliśmy przedstawienie o Niobe. Bardzo trudna rzecz. I w odbiorze i do zagrania. Trzeba mieć na uwadze, że mieliśmy trzynaście- piętnaście lat. Data wielkiej premiery była co chwila przekładana(z czego się po cichu cieszyliśmy, takie były z nas złe dzieci). Ponieważ trzeba był to w końcu wystawić, coby rok ciężkiej pracy się nie zmarnował, władza najwyższa stwierdziła, że pokażemy to na zakończeniu klas trzecich w teatrze. Miał być to spektakl dla chętnych to znaczy rodziców. Jednak w ostatniej chwili ktoś zmienił zdanie. Nasz występ miał otwierać część oficjalną. Dobrze że dowiedzieliśmy się o tym na dwie godziny przed całą uroczystością, bo zapewne w ramach protestu nie przyszlibyśmy.
Osoby, które zrozumiały przesłanie lub znały mit o Niobe mogę bez trudu policzyć. Siedziały w pierwszym rzędzie. Tak, mówię o gronie pedagogicznym! Co do reszty publiczności... Powiem tak. W gimnazjum również zdarzają się osoby, dojrzałe na tyle, żeby uszanować pracę innych i siedzieć cicho. Jednak większości przydały by się dodatkowe godziny, a najlepiej jeszcze jedene rok w przedszkolu albo podstawówce. Bo nie dorośli żeby chodzić do teatru. Z jakiegokolwiek powodu. Spodnie dresowe do białej koszuli, jedzenie na widowni, głośne i chamskie komentarze. No i wysyłanie SMS-ów. Aż się miało ochotę rzucić jakimś ciężkim rekwizytem w taką osobę.
Na szczęście, część naszej trupy miała przygotowaną lekką i przyjemną jednoaktówkę Mrożka „Na pełnym morzu”.
A potem przyszedł rok, w którym nasza szkoła otrzymywała imię. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik i z odpowiednią pompą. Goście zaproszeni z całego powiatu. Harcerstwo, wojsko, urzędnicy państwowi, wszyscy, którzy mogli mieć coś wspólnego z oświatą lub z naszym patronem- 31 Pułkiem Strzelców Kaniowskich. Od września ruszyły przygotowania i mieliśmy tylko półtora miesiąca na wyćwiczenie naszego przedstawienia o Strzelcach Kaniowskich. Wszystkich marszy, przegrupowań, piosenek i wierszy. Żebyśmy nie mieli za łatwo na każdej próbie coś się zmieniało. A czasem wszystko. Już nie pamiętam ile różnych wersji zakończenia mieliśmy. W najgorętszym okresie próby były pięć razy w tygodniu po trzy godziny a w piątki do oporu. Nerwy pani reżyser były napięte do tego stopnia, że kiedy oświadczyłam jej że muszę wyjść na dodatkowy angielski, tak się zdenerwowała że trzeba było zrobić pół godzinna przerwę. Najlepiej pamiętam z tych prób jedzenie angielek, chałw i jogurtów. Zawsze ktoś coś przyniósł, kładł z boku i każdy mógł się częstować. No i ta cała atmosfera przed przedstawieniem, kiedy siedzieliśmy za kulisami w jednej garderobie, przebieraliśmy się i zajadaliśmy czekolady. A potem wychodziliśmy do Żabki.
To było ostatnie moje przedstawienie w którym grałam w gimnazjum. W trzeciej klasie nakręciliśmy razem ze znajomymi film o cyberprzemocy. Chyba swobodniej czuję się pisząc scenariusze. Jednak za każdym razem, kiedy jestem w teatrze i widzę aktorów wchodzących na scenę, czuję taki dreszczyk podniecenia jak bym to ja na nią wchodziła.

Aktorstwo, szczególnie to amatorskie, to przede wszystkim duża frajda ale też praca. Będąc za kulisami czuję się taką dziwną energię, dzięki której wiesz że możesz wszystko, a potem, kiedy wychodzisz na scenę jesteś nagle żołnierzem, który maszeruje na front albo jednym z dzieci Niobe.