Nikomu się już nie chce. Szczególnie
w szkole. I z tej cudownej okazji zorganizowali nam między innymi
wyjście do Teatru Powszechnego na „May Day II” i spotkanie z
aktorem, panem Arkadiuszem Wójcikiem.
Po przedstawieniu na scenę wyszedł,
dosyć sympatyczny mężczyzna w pomarańczowych, wypalających wzrok
spodniach i zaczął opowiadać. O tym jak zbudowana jest farsa i o
rytmie przedstawienia, o szkole teatralnej. Mimo że byli to trochę
chaotyczne, może bardziej niż trochę, nasz mówca przeskakiwał z
prędkością światła z tematu na temat, dzięki niezwykłej
charyzmie, cała sala z prawdziwą uwagą wsłuchiwała się w to o
czym mówił.
I jakoś tak mi się wtedy zebrało na
wspominki moich szczenięcych lat(jak bym teraz była dojrzałą
czterdziestką) czyli czasów mniej więcej pierwszej- drugiej
gimnazjum.
W mojej cudownej, byłej szkole
działało kółko teatralne Tabula Rasa. Prowadziła nas niezwykle
wymagająca pani Reżyser. Nawet teraz zdarza mi się usłyszeć o
jej niezwykłych wizjach.
Przez całą pierwszą klasę robiliśmy
przedstawienie o Niobe. Bardzo trudna rzecz. I w odbiorze i do
zagrania. Trzeba mieć na uwadze, że mieliśmy trzynaście-
piętnaście lat. Data wielkiej premiery była co chwila
przekładana(z czego się po cichu cieszyliśmy, takie były z nas
złe dzieci). Ponieważ trzeba był to w końcu wystawić, coby rok
ciężkiej pracy się nie zmarnował, władza najwyższa stwierdziła,
że pokażemy to na zakończeniu klas trzecich w teatrze. Miał być
to spektakl dla chętnych to znaczy rodziców. Jednak w ostatniej
chwili ktoś zmienił zdanie. Nasz występ miał otwierać część
oficjalną. Dobrze że dowiedzieliśmy się o tym na dwie godziny
przed całą uroczystością, bo zapewne w ramach protestu nie
przyszlibyśmy.
Osoby, które zrozumiały przesłanie
lub znały mit o Niobe mogę bez trudu policzyć. Siedziały w
pierwszym rzędzie. Tak, mówię o gronie pedagogicznym! Co do reszty
publiczności... Powiem tak. W gimnazjum również zdarzają się
osoby, dojrzałe na tyle, żeby uszanować pracę innych i siedzieć
cicho. Jednak większości przydały by się dodatkowe godziny, a
najlepiej jeszcze jedene rok w przedszkolu albo podstawówce. Bo nie
dorośli żeby chodzić do teatru. Z jakiegokolwiek powodu. Spodnie
dresowe do białej koszuli, jedzenie na widowni, głośne i chamskie
komentarze. No i wysyłanie SMS-ów. Aż się miało ochotę rzucić
jakimś ciężkim rekwizytem w taką osobę.
Na szczęście, część naszej trupy
miała przygotowaną lekką i przyjemną jednoaktówkę Mrożka „Na
pełnym morzu”.
A potem przyszedł rok, w którym nasza
szkoła otrzymywała imię. Wszystko musiało być dopięte na
ostatni guzik i z odpowiednią pompą. Goście zaproszeni z całego
powiatu. Harcerstwo, wojsko, urzędnicy państwowi, wszyscy, którzy
mogli mieć coś wspólnego z oświatą lub z naszym patronem- 31
Pułkiem Strzelców Kaniowskich. Od września ruszyły przygotowania
i mieliśmy tylko półtora miesiąca na wyćwiczenie naszego
przedstawienia o Strzelcach Kaniowskich. Wszystkich marszy,
przegrupowań, piosenek i wierszy. Żebyśmy nie mieli za łatwo na
każdej próbie coś się zmieniało. A czasem wszystko. Już nie
pamiętam ile różnych wersji zakończenia mieliśmy. W najgorętszym
okresie próby były pięć razy w tygodniu po trzy godziny a w
piątki do oporu. Nerwy pani reżyser były napięte do tego stopnia,
że kiedy oświadczyłam jej że muszę wyjść na dodatkowy
angielski, tak się zdenerwowała że trzeba było zrobić pół
godzinna przerwę. Najlepiej pamiętam z tych prób jedzenie
angielek, chałw i jogurtów. Zawsze ktoś coś przyniósł, kładł
z boku i każdy mógł się częstować. No i ta cała atmosfera
przed przedstawieniem, kiedy siedzieliśmy za kulisami w jednej
garderobie, przebieraliśmy się i zajadaliśmy czekolady. A potem
wychodziliśmy do Żabki.
To było ostatnie moje przedstawienie w
którym grałam w gimnazjum. W trzeciej klasie nakręciliśmy razem
ze znajomymi film o cyberprzemocy. Chyba swobodniej czuję się
pisząc scenariusze. Jednak za każdym razem, kiedy jestem w teatrze
i widzę aktorów wchodzących na scenę, czuję taki dreszczyk
podniecenia jak bym to ja na nią wchodziła.
Aktorstwo, szczególnie to amatorskie,
to przede wszystkim duża frajda ale też praca. Będąc za kulisami
czuję się taką dziwną energię, dzięki której wiesz że możesz
wszystko, a potem, kiedy wychodzisz na scenę jesteś nagle
żołnierzem, który maszeruje na front albo jednym z dzieci Niobe.