Jestem po drugim dniu w pracy. Źle nie jest, czasem trochę nudno, ale dzięki temu mam dużo czasu żeby obserwować ludzi.
Moja
praca jest bardzo miła. Szczególnie dla klientów supermarketu, w
którym znajduję się moje stanowisko. Częstuje ich słodyczami
pewnej znanej i dość drogiej, dla niektórych, marki. Kroję
batoniki na kawałki i zapraszam ludzi do degustacji, a w między
czasie mówię o promocji. Wszystko to jest kierowane głównie do
rodziców z dziećmi. Przynajmniej tak jest określony odbiorca
produktu.
W
praktyce wygląda to różnie.
Wczoraj
oraz dziś spotkałam się ze specyficzną starszą panią.
Podchodziła do mojego stanowiska kilka razy i zawsze coś zgarnęła.
Nie jeden kawałek lecz co najmniej dwa. Widząc moje spojrzenie,
usprawiedliwiła się mówiąc, że jej się należy bo jak była
młoda to pracowała w polu. Koleżanki na promocji, na której
częstowały kawą, opowiadały tą samą historię. Śmiałyśmy się
z tego na przerwie, że też nam się należy bo cały dzień
stoimy(warunki są różne; przy lodówkach jest strasznie zimno,
czasem trzeba być przez co najmniej 4 godziny na wysokich obcasach
itp.).
Najlepsze
i tak są "wycieczki"- czyli grupa starszych pań na
zakupach. Podchodzą do mnie(często z kawą od koleżanek z promocji
obok) i zaczynają degustować. Zachwycają się produktem,
wychwalają smak i sięgają po kolejne kawałeczki. A ja
biedna co chwila dokładam. Kiedy panie się już najedzą i wypiją
kawkę, ruszają dalej na podbój kolejnych stanowisk. Oczywiście w
ich koszyku nie ląduje produkt, który im tak bardzo przypadł do
gustu. Bo po co. Już się najadły.
Czasem
w takich "wycieczkach" znajdują się dzieci. I w tedy
zaczynana się cyrk. Najpierw próbuje babcia lub ciocia. Potem
zawsze próbuje namówić dziecko, żeby też spróbowało. Pół
biedy jeśli zje grzecznie, bez marudzenia. Jeśli nie... wtedy
zaczyna się przekonywanie, wpychanie itd. Bo w końcu darmowe to
trzeba wziąć. Nawet jak by to leżało na tej tacy przez godzinę
nieruszone. I tak by wzięły. Oczywiście babcia lub ciocia
pochłaniają w tym czasie prawie wszystko, co leży na stendzie.
Jeśli
dziecko jest starsze i samo biega po sklepie, jest to trochę inna
sprawa. Najpierw przychodzi z opiekunem(rodzić, dziadkowie, lub cała
wycieczka) i degustują. Przeważnie dzieciom smakuję, więc próbują
naciągnąć na to rodziców. Niektórzy ulegają namową i biorą 4-
lub 5-paki, niektórzy się nie dają i odchodzą w (s)pokoju. Często
jednak przysyłają dziecko po 5-6 razy żeby "spróbowało"...
Są
oczywiście normalni klienci. Są tez przypadki rozczulające jak
dziewczynka, która chciała żebym sama spróbowała, bo ”to jest
taaakie smaczne”.
Jednak
dla niektórych, weekendowe zakupy w supermarkecie to idealny
pretekst żeby się nażreć. Nie najeść, bo to wymaga jakiejś
kultury. Naprawdę zastanawiam się czy ludzie się aby nie głodzą
przez cały tydzień, żeby móc to nadrobić na promocjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz