sobota, 8 czerwca 2013

Darmowa wyżerka- dzień z życia hostessy


Jestem po drugim dniu w pracy. Źle nie jest, czasem trochę nudno, ale dzięki temu mam dużo czasu żeby obserwować ludzi. 
Moja praca jest bardzo miła. Szczególnie dla klientów supermarketu, w którym znajduję się moje stanowisko. Częstuje ich słodyczami pewnej znanej i dość drogiej, dla niektórych, marki. Kroję batoniki na kawałki i zapraszam ludzi do degustacji, a w między czasie mówię o promocji. Wszystko to jest kierowane głównie do rodziców z dziećmi. Przynajmniej tak jest określony odbiorca produktu.
W praktyce wygląda to różnie.
Wczoraj oraz dziś spotkałam się ze specyficzną starszą panią. Podchodziła do mojego stanowiska kilka razy i zawsze coś zgarnęła. Nie jeden kawałek lecz co najmniej dwa. Widząc moje spojrzenie, usprawiedliwiła się mówiąc, że jej się należy bo jak była młoda to pracowała w polu. Koleżanki na promocji, na której częstowały kawą, opowiadały tą samą historię. Śmiałyśmy się z tego na przerwie, że też nam się należy bo cały dzień stoimy(warunki są różne; przy lodówkach jest strasznie zimno, czasem trzeba być przez co najmniej 4 godziny na wysokich obcasach itp.).
Najlepsze i tak są  "wycieczki"- czyli grupa starszych pań na zakupach. Podchodzą do mnie(często z kawą od koleżanek z promocji obok) i zaczynają degustować. Zachwycają się produktem, wychwalają smak i sięgają  po kolejne kawałeczki. A ja biedna co chwila dokładam. Kiedy panie się już najedzą i wypiją kawkę, ruszają dalej na podbój kolejnych stanowisk. Oczywiście w ich koszyku nie ląduje produkt, który im tak bardzo przypadł do gustu. Bo po co. Już się najadły.
Czasem w takich "wycieczkach" znajdują się dzieci. I w tedy zaczynana się cyrk. Najpierw próbuje babcia lub ciocia. Potem zawsze próbuje namówić dziecko, żeby też spróbowało. Pół biedy jeśli zje grzecznie, bez marudzenia. Jeśli nie... wtedy zaczyna się przekonywanie, wpychanie itd. Bo w końcu darmowe to trzeba wziąć. Nawet jak by to leżało na tej tacy przez godzinę nieruszone. I tak by wzięły. Oczywiście babcia lub ciocia pochłaniają w tym czasie prawie wszystko, co leży na stendzie.
Jeśli dziecko jest starsze i samo biega po sklepie, jest to trochę inna sprawa. Najpierw przychodzi z opiekunem(rodzić, dziadkowie, lub cała wycieczka) i degustują. Przeważnie dzieciom smakuję, więc próbują naciągnąć na to rodziców. Niektórzy ulegają namową i biorą 4- lub 5-paki, niektórzy się nie dają i odchodzą w (s)pokoju. Często jednak przysyłają dziecko po 5-6 razy żeby "spróbowało"...
Są oczywiście normalni klienci. Są tez przypadki rozczulające jak dziewczynka, która chciała żebym sama spróbowała, bo ”to jest taaakie smaczne”.
Jednak dla niektórych, weekendowe zakupy w supermarkecie to idealny pretekst żeby się nażreć. Nie najeść, bo to wymaga jakiejś kultury. Naprawdę zastanawiam się czy ludzie się aby nie głodzą przez cały tydzień, żeby móc to nadrobić na promocjach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz