sobota, 20 lipca 2013

"Lone Ranger": Zorro i Lucky Luck w jednym


Ostatnio mam straszny problem z oglądaniem filmów. Szczególnie tych przygodowych, które kiedyś tak bardzo lubiłam. Dopadło mnie jakieś dziwne spaczenie. Po pierwszych dwudziestu- trzydziestu minutach filmu jestem wstanie wyobrazić sobie zakończenie. Aż do tego filmu...


Nie ma jakiegoś wielkiego zaskoczenia jeśli chodzi o zakończenie filmu. Będzie mega spoiler: główny bohater realizuje swoją misję. No to tyle.

Akcja filmu przenosi nas na dziki zachód. Kolej żelazna ma połączyć oba wybrzeża. Młody(i przystojny) pan prokurator, pełen ideałów, wraca po dziewięciu latach nauki do swojej rodzinnej miejscowości. Wyrusza wraz ze swoim bratem żeby schwytać niebezpiecznego przestępce. Wpadają w zasadzkę  i wszyscy giną. I tak oto zaczyna się jego przygoda. W jego podróży będzie towarzyszył mu Johny Deep jako Indianin Tanto, który nie koniecznie jest normalny oraz niesamowity koń. Na swojej drodze spotka prostytutkę z niezwykłą nogą. Niestety zostanie o darty ze swoich marzeń o sprawiedliwości. Będzie musiał ją wyegzekwować sam.
Film przeniesie nas do dzikiego teksasu. Pełnego kurzu i brudnych spoconych mężczyzn. Teksasu gdzie nie ma sprawiedliwości. Wszystko będzie kręcić się w okół znalezionego na pustyni srebra. Razem z bohaterem przemierzymy wiele mil niesamowitych krajobrazów w towarzystwie świetnej muzyki Hansa Zimmera. Wielkie brawa należą się scenarzystą za komiczne dialogi.
Może nie znajdziemy w tym filmie głębszego przekazu niż ten, że ludzie zmieniają się w bestie kiedy chodzi o bogactwo, a sprawiedliwych jest niewielu. I co z tego? To nie jest film, który ma skłonić do myślenia. Ma dostarczać rozrywki. I Lone Ranger robi to znakomicie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz